Znalazł ją przez przypadek na strychu, grzebiąc w starych księgach. Właściwie nie była nic warta, nawet poświęcenia uwagi- kawałek zmurszałego papieru zadrukowanego czarno białym tuszem. Fotografia była stara i niewyraźna, nawet wprawne oko nie było w stanie określić co przedstawiała. Rozmazane cienie w szaro- burej przestrzeni. A jednak zakochał się w znalezisku od pierwszego wrażenia. Głaskał ją czule i ogrzewał własnym oddechem, jakby chciał w nią tchnąć życie, przywrócić pierwotne znaczenie.
Często budził się w nocy i nerwowo szukał jej na biurku, dopiero upewniwszy się, że nic jej nie jest, zasypiał ponownie.
Każdego dnia przyglądał jej się badawczo, próbując odczytać jej treść. Godzinami ślęczał nad fotografią i kontemplował jej matową powierzchnię. Zamykał się wtedy w spiżarce i nie pozwalał nikomu się do siebie odzywać.
Z czasem zdziwaczał. Stracił bliskich i przyjaciół. Rodzina przestała go odwiedzać, a on wychodzić z domu. Raz dziennie, przed świtem, kupował chleb i mleko i wracał do swojego znaleziska. Nie mógł żyć bez fotografii. Nie mógł o niej nie myśleć. Szukał w niej żywej duszy, tajemnicy do ogarnięcia, prawdy do objawienia.
Pewnego dnia wrócił na strych. Wpadł na pomysł, by raz jeszcze przewertować stare księgi. Miał nadzieję, że być może tam odnajdzie odpowiedź na swoje pytania i wątpliwości, odkryje treść kawałka zmurszałego papieru zadrukowanego czarno- białym tuszem. Niestety nie znalazł nic istotnego, oprócz kilku firmowych opakowań po czekoladkach, używanych kiedyś jako zakładki, trochę szarych piór gołębich i mnóstwo kurzu.
Wracając ze strychu pomylił nogi i spadł z drabiny tak nieudolnie, że zobaczył przed sobą wszystkich świętych. Na szczęście udało mu się wypełznąć z mieszkania i zawołać pomoc. Sąsiad nie mógł się nadziwić, że przeżył upadek. W jego wieku nawet upadek z łóżka mógłby okazać się śmiertelny.
W szpitalu lekarze nie mieli wątpliwości- uszkodzenie kręgosłupa wymagało operacji. Na osobności lekarz oznajmił mu, że z uwagi na wiek może jej nie przeżyć. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Chwycił tylko lekarza za rękaw i kazał przynieść mu jego spodnie. Wyciągnął z kieszeni fotografię, pogłaskał ją i ogrzewał ją swoim oddechem, jakby chciał tchnąć w nią życie, przywrócić pierwotne znaczenie.
Patrzył na nią godzinami przykuty do szpitalnego łóżka. W którymś momencie z oczu popłynęły mu łzy. Zaniepokojona pielęgniarka zapytała czy coś go boli. Kiwnął przecząco głową. Chwilę później uśmiechnął się szeroko. To był jego pierwszy uśmiech od wielu lat. Przytulił fotografię do piersi.
Następnego dnia zmarł na sali operacyjnej. Twarz miał pogodną i młodą. Jakby ponownie się narodził.