Hannes nie szczędził potu, by dokopać się dna. Dwa miesiące morderczej harówki opłaciło się jednak. Trud przyniósł efekt, gdy na powierzchnię wypłynęła pierwsza woda. Patrzył z radością jak powolnie wypełnia ścianki studni. Jak unosi się do góry, jakby chciała do nieba. To była zdecydowanie święta woda, bez niej Hannes umarłby z pragnienia. Ludzie gromadzili się wokół, patrzyli z niedowierzaniem, że się udało.
Tak powstała pierwsza studnia we wsi; przez lata korzystali z niej wszyscy mieszkańcy, przyjeżdżali też tu po wodę goście z odległych miejscowości- miała ona ponoć szczególne właściwości- leczyła schorzenia, ślepym przywracała wzrok, głuchym słuch, niemym głos. Ksiądz z miejscowej świątyni używał jej podczas chrztu i bierzmowania, lekarz zalecał do spożycia w razie wzdęć i bólu w krzyżu.
Potem przyszła wojna. Hannes stracił ojca i brata. Sam też ledwie uszedł z życiem. Na szczęście wierzył w cuda. Może dzięki temu przeżył. Sześć lat później, gdy ładowano go do bydlęcych wagonów, na zachód- miał olbrzymie wątpliwości. Potem ślad po nim zaginął. I pamięć.
Stachu przyjechał do wsi wagonem- ze wschodu. Przywiózł ze sobą to co mógł- maszynę do szycia , skrzynię z ubraniami, krowę, żonę z dwuletnim dzieckiem i mnóstwo niepewności. Tęsknił za domem- każdego dnia patrzył na wschód, płakał i nie mógł zapomnieć. Zadomowił się w jednym z nielicznych, wolnych budynków. Naprawił przeciekający dach, wstawił nowe drzwi i okna, stare nie nadawały się do życia. Wyniósł z pomieszczeń stare pudła pełne niemieckich książek. Rzucał w ognisko, po kolei, historię zadrukowaną w nieznanym mu języku. Nie było mu żal, może tylko pyłki z ogniska szczypały go w oczy.
Któregoś dnia odkrył studnię za gąszczem traw. Ucieszył się, bo woda wyglądała na czystą, smakowała też wybornie. Sąsiedzi dziwili się, że Stachu nigdy nie chorował, a jego żona ciągle wygląda tak młodo. Zresztą on sam dziwił się sam sobie, nie wierząc w cuda. Gdy do wsi podciągnięto wodociąg długo się wahał, czy się przyłączyć się do innych- miał przecież najcudowniejszą wodę na świecie. Żona namówiła go jednak na wodociąg. Podpisał odpowiednie dokumenty i woda płynęła już w kranie. Do studni chodził rzadko, od święta, bo przecież nie było już takiej potrzeby. Woda z kranu nie smakowała tak dobrze, ale była na wyciągnięcie ręki. Stachu się rozleniwił, Mańka- jego żona, straciła siłę w nogach, rzadko wychodziła z domu, krzątała się tylko w kuchni, postękując od czasu do czasu. Sąsiedzi dziwili się, że Stachowie tak szybko się postarzali.
Studnia zaczęła wysychać, na ściankach pojawił się szary mech. Stachu zdziwił się, gdy na kilka dni przed Wielkanocą wyłowił z niej parkę zdechłych szczurów. Od tamtej pory Stachowie wrzucali do studni niechciane kociaki i szczeniaki, wkładali je do worków i związywali dodając kilka ciężkich kamieni. Studnia stała się grobem żywych trupów. W porze deszczowej często wydobywał się z niej zapach śmierci.
Wszyscy pamiętają dzień, gdy wnuk Stacha, Andrzej, wpadł do studni. Mawiają, że miał straszną śmierć. Że gdy go wyciągnięto miał zdeformowaną twarz i pokaleczone ręce. Że nigdy nie widzieli tak poturbowanego człowieka. Wszyscy pamiętają smród ciała; lekarz odnotował w protokole, że na chwilę przed śmiercią Andrzej się zesrał w gacie. Później próbowano zakopać studnię, zdemontować dreny, ale za każdym razem woda wdzierała się na zewnątrz. Nie pomógł nawet egzorcysta. Dopiero przyjazd wnuka Hannesa, który zainteresowany przeszłością swojego dziadka odwiedził te strony, zmienił bieg rzeczy. Dietrich stanął przed studnią i rzucił w nią grudkę niemieckiej ziemi. Od tamtej pory studnia nie wylewała już, zniknęła pod powierzchnią ziemi.
Kilka miesięcy póżniej, wiosną 1995 roku wyrosły na niej pierwsze przebiśniegi.