gdy widzę śnieg, cieszę się jak dziecko. wyciągam język i łapię białe płatki w locie. spijam z nich krople, a resztę wydycham. lubię przyglądać się obłokom pary; zmazuję resztki ciepła wilgocią rąk. potem tarzam się w zaspach- nauczyłem się tego od psów pasterskich w szwajcarskich alpach; nacieram twarz garścią białego puchu, hartuję się na zimę. choruję rzadko- częściej z powodu przegrzania niż zimna; osobiście wolę mróz niż upał.
gdy pada, góry pociągają bardziej. tajemnica kusi jak magnes. niektórzy idą w biel samotnie, nie oglądając się za siebie, inni wędrują parami. ciągną czasem ze sobą sanki albo niosą narty, kruche pałacie śniegu trzeszczą pod nogami. biel gryzie w oczy, zamazuje drogi, bawi się w chowanego.
gdy pada, szare ulice zamieniają się w czyste aleje, sprawiają wrażenie szerszych, rozciągnięte między drzewami spowalniają ruch pojazdów, wydłużają czas, rozmieniają każdą minutę w rząd minutowych sekund. są tacy którzy nienawidzą śniegu; są tacy, którzy wymazują zimę z kalendarzy.
pierwszego bałwana ulepiłem mając cztery lata, tak mi się spodobał, że zabrałem go ze sobą do domu. umarł po kilku minutach. pamiętam, że nie wiadomo czemu poryczałem się wtedy jak bóbr. ojciec śmiał się z mojego płaczu więc dostał ode mnie w twarz. to był pierwszy i ostatni raz, gdy uderzyłem ojca w twarz. do dziś lepię bałwany.
gdy widzę śnieg czuję zapach świerku, kutii i pierogów z grzybami. wracają zapomniane historie. każdy płatek śniegu przywraca momentom z przeszłości ich pierwotne i ważne znaczenie.